Kronika zdjêæ DA

kalendarium

Zdiar 1
Narty na S³owacji
5-13 lutego 2000
ABY OBEJRZEÆ ZDJÊCIA KLIKNIJ NA PONI¯SZY OBRAZEK!

Ta strona dzier¿y swego rodzaju duszpasterski rekord: opis zosta³ udostêpniony dwa lata i tydzieñ po zakoñczeniu obozu, dok³adnie 21 miesiêcy po udostêpnieniu na stronie zdjêæ. Oto w³a¶nie rzeczony opis.

***

        Jest pi±tek, 5. lutego, kwadrans po dwudziestej. Powoli wdrapujê siê po schodkach na peron przystanku tramwajowego przy rondzie Romana Dmowskiego. Na przystanku stoi akurat siódemka. Szybki manewr i jestem w ¶rodku zat³oczonego tramwaju. O godzinie 20:29 wkraczam ju¿ do nowoczesnego gmachu Dworca Wschodniego. Szybka lustracja budynku pozwala mi stwierdziæ brak oczekiwanej przeze mnie grupy akademików. Po kilku minutach pojawiaj± siê Oni i Kaznodzieja. Razem kierujemy siê ku peronowi. Ze smutkiem konstatujemy jednak, ¿e jego poziom wype³nienia przekracza 100%. Ale przecie¿ s± w¶ród nas tacy, którzy potrafi± walczyæ. Gdy nadje¿d¿a poci±g, w mgnieniu oka wskakuj± do niego, nastêpnie my wrzucamy im przez okna nasz ciê¿ki sprzêt. Po zajêciu miejsc i wyruszeniu ze stacji rozpoczynamy d³ug± i upojn± noc w poci±gu...

        Tak w³a¶nie zacz±³ siê mój feryjny duszpasterski wyjazd w s³owackie Tatry. A oto ci±g dalszy.

        Poci±g przyby³ do Zakopanego rankiem. Po jego opuszczeniu skierowali¶my siê ku dworcowi autobusowemu, gdzie (na szczê¶cie) nie uda³o nam siê zmie¶ciæ w bur¿ujski autobus PKS-u jad±cy prosto do ®diaru. Przeszli¶my wiêc na postój "busowy", gdzie, ku uciesze mojej traperskiej natury, bezpo¶redni kurs na S³owacjê pozostawa³ poza zasiêgiem finansowym przeciêtnego m³odego polskiego turysty, co z kolei spowodowa³o, ¿e - zgodnie zreszt± z pierwotnymi zamierzeniami - postanowili¶my udaæ siê busem jedynie na przej¶cie graniczne na £ysej Polanie a dalej jako¶ sobie radziæ. Zaraz po przekroczeniu polsko-s³owackiej granicy poszli¶my na zastavkê Slovenskej Autobusovej Dopravy (czyt. przystanek PKS-u), by, nie zwlekaj±c ani chwili (bo trafili¶my akurat na godzinê odjazdu) i za cenê tak nik³± ¿e nie wymagaj±c± wzmianki w niniejszym opracowaniu, pod±¿yæ autobusem do ®diaru.

        Tak oto przybyli¶my na miejsce. Za naszymi przewodnikami udali¶my siê na poszukiwania chaty o odpowiednim numerze, zwanej popularnie chat± Kovaèa. Poszukiwania nie by³y d³ugie ani nu¿±ce, jednak ich fina³ okaza³ siê do¶æ nieoczekiwany. Odnaleziona cha³upa posiada³a wszelkie walory domku przeznaczonego do zimowego wypoczynku, mia³a tylko jedn±, rzek³bym dyskwalifikuj±c±, wadê - by³a zamieszkana. Po skontaktowaniu siê odpowiednich instancji i pewnym wyja¶nieniu sprawy okaza³o siê, ¿e w wyniku rzekomego "nieporozumienia" nasza chata zosta³a wynajêta jakim¶ Niemcom na najbli¿sze jeszcze kilka dni. Fakt ten zrodzi³, oglêdnie mówi±c, pewne niezadowolenie w¶ród uczestników naszej wyprawy; od tamtej pory datuje siê s³ynne okre¶lenie: "¹petny ¹pekulant Kovaè" dotycz±ce w³a¶ciciela owego domku.

        Trzeba by³o jednak gdzie¶ mieszkaæ. W porozumieniu ze s³owackim biurem podró¿y (które formalnie zapewnia³o nam nocleg) zatrzymali¶my siê wiêc w murowanym domku tu¿ obok "chaty ¹pekulanta". Zajmowane tam trzy pokoje z kuchni± w pe³ni zaspokaja³y nasze skromne potrzeby. By³o nas wszak (wówczas, bo sk³ad przez ca³y wyjazd fluktuowa³) mniej ni¿ 10 osób. Domek by³ przytulny i pewnie czu³bym siê w nim jak u siebie, gdyby nie spogl±daj±cy na mnie od czasu do czasu gro¼nie jeleñ (z wygl±du raczej krowa) na rykowisku, przypominaj±cy wci±¿, ¿e jestem go¶ciem "prywatnej kwatery" w kraju b±d¼ co b±d¼ jeszcze mocno socjalistycznym.

        Po po³udniu wybrali¶my siê na "zwiedzanie miasta" i poszukiwanie wyci±gów. Niebo musia³o chyba solidaryzowaæ siê z nami w smutku po stracie drewnianej chaty Kovaèa, gdy¿ od wczesnych godzin popo³udniowych bezustannie p³aka³o, topi±c na naszych oczach pozosta³e w okolicy p³aty ¶niegu. Wyprawa zakoñczy³a siê ¶rednim sukcesem. Po dostrze¿eniu summa summarum jednego wyci±gu, na stoku, dla którego okre¶lenie "¶rednio stromy" by³oby komplementem, w mokrych butach i umiarkowanie optymistycznych nastrojach wrócili¶my do domu. I tak - w du¿ym skrócie - up³yn±³ poranek i wieczór - dzieñ pierwszy.

        Dnia nastêpnego postanowili¶my rozpocz±æ jazdê na nartach. Od nie najwy¿szej poprzeczki zreszt±: udali¶my siê na poznan± poprzedniego dnia górkê. Tam nasi zawodowcy zaliczali jedn± dziurkê (w karnecie) po drugiej, my natomiast z Ani± i Paw³em spokojnie uczyli¶my siê stawiaæ pierwsze kroki na nartach u podnó¿a tej¿e "góry".

        Trzeciego dnia odbyli¶my pierwsz± "dalek±" wyprawê na narty. Korzystaj±c z uprzejmo¶ci Wojtka, który przyjecha³ poprzedniego dnia samochodem, wybrali¶my siê do Bachledovej Doliny autem. By³o to ³adnych kilka kilometrów od ®diaru. Po przybyciu na miejsce oczom naszym ukaza³ siê wielki kompleks narciarski, z³o¿ony z czterech wyci±gów, w tym jednego krzese³kowego (!). Na marginesie nale¿y dodaæ, ¿e te cztery wyci±gi mia³y trzech ró¿nych w³a¶cicieli i o jednym wspólnym karnecie na wszystkie mo¿na by³o tylko pomarzyæ.

        Z pocz±tku dziwi³o nas trochê, ¿e wyci±g krzese³kowy w d³ugich fragmentach swojej trasy prowadzi w dó³ zamiast pi±æ siê w górê, ale szybko przeszli¶my do porz±dku dziennego nad tym curiosum, bo przecie¿ takie detale nie stanowi± dla nas problemu. Je¼dzili¶my wiêc. Zaawansowana grupa na krzese³ku, kupiwszy karnet pó³dniowy, trochê mniej zaawansowani na talerzyku obok krzese³ka, ja z Paw³em natomiast na s±siednim stoku, bez karnetu, stresu i wydawania kasy, podchodz±c sobie powoli pod górkê i trenuj±c podczas zjazdu ³uki p³u¿ne.

        By³ to owocny dzieñ. Ukoronowaniem jego by³o odkrycie przez nasze narciarsko zaawansowane forpoczty Jezerska - Mekki Narciarstwa Zdiarskiego. Tak zwane Jezersko, wyci±g talerzykowy znajduj±cy siê po przeciwnej stronie naszej góry, znajdzie jeszcze swoje miejsce w dalszym ci±gu mojego opowiadania.

        Tymczasem "dzieñ siê ju¿ nachyli³". Trzeba by³o wracaæ do chaty, przygotowaæ jakie¶ jedzenie, odprawiæ mszê i rozpocz±æ wieczorne dyskusje. I tak up³yn±³ wieczór i poranek - dzieñ trzeci.

        Nastêpnego dnia pojechali¶my zobaczyæ kolejne, ostatnie nie odwiedzone jeszcze w okolicy, tereny narciarskie. W tym celu wsiedli¶my w autobus SAD-u i pojechali¶my, odwrotnie ni¿ dnia poprzedniego, w stronê zachodni±. Kompleks narciarski nosi³ nazwê Stredisko. By³o to ju¿ centrum z prawdziwego zdarzenia. Wokó³ ma³ej dolinki po trzech stronach góry piê³o siê jakie¶ osiem wyci±gów, talerzyków i orczyków. Bardziej jeszcze od wygl±du ¶wiatowe by³y tu ceny. Karnety pó³dniowe by³y znacznie dro¿sze ni¿ w Bachledowej Dolinie. Z bólem serca kupili¶my je i rozpoczêli szusy. Wracaj±c popo³udniowym autobusem do ®diaru dzielili¶my siê wra¿eniami z dnia. Przewa¿a³a opinia (mam wra¿enie, ¿e trochê spowodowana brakiem w kieszeni wydanych na karnet koron), ¿e stoki nie s± tak atrakcyjne jak nam siê pocz±tkowo wydawa³o, w ka¿dym razie nie na tyle, aby przyje¿d¿aæ tutaj jeszcze. Odt±d postanowili¶my je¼dziæ zawsze do Bachledovej Doliny.

        Tak te¿ robili¶my ka¿dego nastêpnego dnia. Porannym autobusem (tym o 11:00 - ¿eby nie by³o niedomówieñ) je¼dzili¶my na przystanek Bachledova Dolina Razcesti. Stamt±d do wyci±gów by³o oko³o 15 minut marszu. Kupowali¶my pó³dniowe karnety na krzese³ko dziel±c siê nimi w ten sposób, ¿eby mogli je wykorzystaæ równie¿ "wci±gaj±cy siê" na drug± stronê góry "zawodnicy" pod±¿aj±cy na Jezersko. Po¶wiêæmy teraz parê s³ów w³a¶nie Jezersku.

        Jezersko by³o stokiem narciarskim przewy¿szaj±cym przynajmniej o dwie klasy wszystkie pozosta³e stoki w okolicach ®diaru. W pokrywaj±cy tê stronê góry las wrzyna³y siê dwie przecinki, a nimi poprowadzone by³y trasy, do¶æ strome, szerokie a momentami przyjemnie zmuldzone. Najwiêksz± zalet± obu tras by³ fakt, ¿e - w przeciwieñstwie do trasy "krzese³kowej" - nie trzeba by³o w ¿adnym ich punkcie podje¿d¿aæ pod górê. W kilku miejscach mo¿na by³o znale¼æ poletka odpowiednie do poæwiczenia jazdy w puchu (bo w ci±gu wyjazdu parê razy spad³ ¶wie¿y ¶nieg). Co równie istotne, ceny karnetów by³y porównywalne z cenami krzese³ka w s±siedniej dolinie, co jeszcze dodawa³o atrakcyjno¶ci temu stokowi. Jezersko by³o ulubionym miejscem szusów ojca Jaros³awa, Ani i Agnieszki. Czasem mo¿na by³o tam spotkaæ równie¿ Edytê i Przemka. Ja tak¿e lubi³em zapuszczaæ siê tam popo³udniami. Jazda po tych wymagaj±cych trasach przywodzi³a na my¶l wspomnienia z du¿ych o¶rodków narciarskich.

        S³ów kilka jeszcze o naszej chacie Kovaèa ¹pekulanta. Uda³o siê nam do niej przeprowadziæ po kilku dniach. By³ to ³adny drewniany piêtrowy domek, zbudowany w stylu neogóralskim. Na parterze mie¶ci³a siê ³azienka, kuchnia, jeden pokój mieszkalny oraz salon i "pokój za kotar±" - mieszkanie ojca G³odka. Na piêtrze znajdowa³y siê pozosta³e dwa pokoje mieszkalne. Oczywi¶cie najbardziej przytulnym pokojem w domku by³ salon: przestronny, wyposa¿ony w piec, w którym palili¶my drewnem by siê rozgrzaæ a czasami nawet co¶ ugotowaæ, posiadaj±cy dwa zgrabne okienka z drewnianymi okiennicami, wielki, równie¿ drewniany, stó³ i, co zdecydowanie najprzyjemniejsze, liczne miêkkie ³ó¿ka jakby stworzone do wieczornego zalegiwania w cieple pieca i przy akompaniamencie trzaskaj±cych polan. Jak mo¿na siê domy¶laæ, takie warunki usposabia³y do d³ugich wieczorno-nocnych dyskusji w gronie obozowiczów. Ustalonym zwyczajem po wieczornej Eucharystii zasiadali¶my przy stole (jeszcze przed chwil± o³tarzu) do kolacji, po jej zakoñczeniu za¶ kontynuowali¶my nasz± integracjê przy ¶wietle ¶wiec i smaku herbaty, ciasteczek, mandarynek i innych smako³yków. Pamiêtam ¿e jedn± z atrakcji tych podwieczorków by³a kiedy¶ nauka jedzenia biszkoptów pa³eczkami, pod czujnym nadzorem Agnieszki, studentki sinologii. Wieczorami niektórzy lubili równie¿ raczyæ siê oryginalnym s³owackim piwem, pozostali za¶ chêtnie do herbaty dolewali rumu. Nale¿y przy okazji wyja¶niæ, ¿e przez ca³y turnus ca³y nasz obóz wypi³ tego rumu 2/3 butelki, pozosta³a 1/3 zosta³a opró¿niona przez drugi turnus ju¿ bodaj¿e pierwszego dnia...

        I tak mija³y wieczory i poranki kolejnych dni. Przyszed³ te¿ (niestety) ostatni wieczór. Aby go godnie uczciæ wybrali¶my siê siln± grup± na nocne szusy po o¶lej ³±czce, tej samej na której æwiczyli¶my pierwszego dnia. Stok by³ o¶wietlony, klientów ma³o a pozosta³e w kieszeni korony domaga³y siê szybkiego wydania. I doczeka³y siê. Je¼dzili¶my do bia³ego ra... no, bez przesady, do pó¼nego wieczora w ka¿dym razie.

        Nastêpnego dnia po po³udniu wyje¿d¿ali¶my. Tego dnia postanowili¶my nie i¶æ ju¿ na narty, nie mieliby¶my bowiem mo¿liwo¶ci wysuszenia naszych narciarskich rzeczy. Zamiast tego mieli¶my zamiar wybraæ siê do pobliskiej Tatranskiej Kotliny aby zwiedziæ znajduj±c± siê tam Beliansk± Jaskiniê. Rano natomiast oczekiwali¶my nastêpnej grupy, która przyje¿d¿a³a aby nas wymieniæ (po prawdzie niektórzy nie mieli okazji zacz±æ ich oczekiwaæ gdy¿ nowa grupa przyjecha³a gdy co leniwsi trwali jeszcze w g³êbokim ¶nie). Tak wiêc po ich przywitaniu wybrali¶my siê autobusem (zabieraj±c te¿ bardziej wytrwa³ych i mniej ¶pi±cych uczestników drugiego turnusu) do Tatranskiej Kotliny Po d³ugiej wspinaczce od centrum miasteczka do znajduj±cego siê w zboczu góry wej¶cia do jaskini i zakupieniu biletów rozpoczêli¶my zwiedzanie. W ¶rodku by³o du¿o stalaktytów, stalagmitów, no i jeszcze parê stalagnatów. Kto chce dowiedzieæ siê szczegó³ów, niech przyjedzie zwiedziæ Beliansk± Jaskiniê. Zwiedzanie trwa³o nieca³e pó³torej godziny. Po wyj¶ciu z jaskini i zej¶ciu "do miasta" uraczyli¶my siê hamburgerami, frytkami i innymi frykasami w barze z szybkim jedzeniem. Musieli¶my trochê poczekaæ na powrotny autobus, ale w koñcu przyjecha³ i wczesnym popo³udniem byli¶my ju¿ z powrotem w ®diarze. Dokonali¶my ostatnich pakowañ i po wspólnej mszy udali¶my siê w gronie obu turnusów na uroczysty powitalno-po¿egnalny obiad. Po szybkim jego zjedzeniu wrócili¶my po baga¿e i pobiegli¶my na przystanek autobusowy w nadziei zd±¿enia na wcze¶niejszy autobus do granicy. Jak siê pó¼niej okaza³o, nadziei p³onnej. Tak wiêc na £ys± Polanê dotarli¶my ostatnim zd±¿aj±cym tam tego dnia autobusem. By³ to swoisty wyczyn. Aby dobrze wyobraziæ sobie panuj±c± tam sytuacjê, nale¿a³oby porównaæ j± na przyk³ad z tym co mam miejsce w poci±gu metra w poniedzia³ek o 7:30 na stacji Wilanowska; dodatkowo ka¿demu pasa¿erowi nale¿y w³o¿yæ na plecy stela¿ i do rêki daæ narty. To ju¿ w miarê dobrze ilustruje panuj±cy w tamtym autobusie klimat, trzeba jeszcze tylko do³o¿yæ piêciu celników pod±¿aj±cych na kolejn± zmianê na przej¶ciu granicznym na £ysej Polanie. Mo¿na siê domy¶laæ, ¿e nie wystarcza³o je¶li na jednym siedzeniu siedzia³y dwie osoby. Miejsce do sufitu upycha³o siê plecakami. Mimo to: "beati qui sedebant". Niektórzy przez ca³± drogê stali z plecakami na plecach, czêsto w pozycjach nie do pozazdroszczenia. Wreszcie wysiedli¶my. Uff... Przekroczyli¶my szybko granicê i tu czeka³a nas przykra niespodzianka. ¶rodki transportu do Zakopanego nie istnia³y. Ostatni pekaes odjecha³ wieki temu a busy, na których liczne przybycie liczy³em, jako¶ nie zjawi³y siê. Zmys³ kombinacji podpowiedzia³ nam dwa rozwi±zania: zamawianie busa przez telefon albo ³apanie stopa w¶ród przeje¿d¿aj±cych przez granicê samochodów. Uda³o siê nam w koñcu to drugie, choæ w 7 osób (tyle nas wraca³o) nie by³o to ³atwe. Za jak±¶ niewiarygodnie wysok± cenê pewien S³owak zawióz³ nas na dworzec kolejowy w Zakopanem. Tam, jak mo¿na by³o przypuszczaæ, liczba oczekuj±cych na poci±gi (powtórka z rozrywki - patrz pocz±tek wyjazdu) d±¿y³a do nieskoñczono¶ci. Mieli¶my jednak Przemka, który bohatersko rzuci³ siê na (nie: pod) podstawiany poci±g i zaj±³ nam przedzia³. Nasta³a d³uga po¶pieszna noc. Niewiele pamiêtam z tamtej podró¿y oprócz ciekawego epizodu, gdy w po³owie drogi do poci±gu wsiad³ facet, zaj±³ miejsce w naszym przedziale, po czym niezw³ocznie zdj±³ buty, wyprostowa³ nogi i po³o¿y³ je miêdzy dwoma naszymi kole¿ankami. Zrobi³ to tak skutecznie, ¿e po pewnym czasie kole¿anki zmuszone by³y opu¶ciæ przedzia³. Na szczê¶cie po kilku godzinach facet wysiad³. Reszta podró¿y up³ynê³a spokojnie. O ¶wicie wysiedli¶my na Centralnym, po¿egnali¶my siê i rozeszli¶my ka¿dy w swoj± stronê. Mo¿e za rok znów spotkamy siê na nartach.

dr
Data udostêpnienia zdjêæ: 22.05.2000
Data udostêpnienia opisu: 22.02.2002


fot. Edyta, Przemek i inni